21 sie 2016

Biel

Nie ma mnie już we Wrocławiu. Na razie wróciłam do Krakowa, ale nie ukrywam, że zdążyłam się przywiązać do drugiego domu i często wracam do niego myślami. Na przykład dzisiaj.

Ostatnio Wrocław robi się coraz bielszy, co zupełnie nie pasuje mi do lata, które jest duszne, lepkie i przykurzone. Odnawiane albo nowe obiekty sprawiają wrażenie odrealnionych, sztucznych i kompletnie nie wtapiają się w pejzaż miejski. Perfekcyjność tych brył bardzo kontrastuje z otoczeniem - ciemnymi od smogu i spalin fasadami, cegłą albo uroczymi, chociaż banalnymi i bezpiecznymi, pastelami. Takie OVO na przykład wygląda jak spełnienie marzeń o nawiązaniu międzygalaktycznej przyjaźni ludzi z obcymi. Niestety nic z tego, bo w środku ma być podobno jakże przyziemny Hilton. Ale jeżeli wnętrza rzeczywiście będą wyglądały tak, rezerwuję pierwszy możliwy termin. Przyjadę sobie z mieszkania tramwajem 0 na jedną noc i pochodzę po tych kosmicznych korytarzach.

Biel przeżywa renesans. Białe ściany, białe panele, białe meble. Białe konta na Instagramie i białe Pinteresty. Wystarczyło odmalować Sedesowce i zachwytów nad ponadczasowością tej architektury i przyjemnym dla oka retrofuturyzmem nie ma końca. Ja też je uwielbiam. Wyobrażam sobie, że mieszkania tam przypominają te z Mechanicznej Pomarańczy, a przez któreś z owalnych okien wygląda Alex. Kiedy stanę przy nich po raz kolejny, urządzę sobie mały dramatyczny moment puszczając w słuchawkach Ludwiga van.  


Najbardziej powalającą, wręcz kliniczną, bielą jakiej w ostatnim czasie doświadczyłam była ta w Pawilonie Czterech Kopuł. Nie wiem, czy o miejscu, które odwiedziło się raz można powiedzieć "ulubione". Jeśli tak, wpisuję Pawilon na listę. Budynek w obecnym stanie został oddany do użytku dwa miesiące temu, więc wszystko jest czyściutkie i idealne. W tym momencie wnętrza służą za tło fantastycznym zbiorom polskiej sztuki XX wieku. Instagramowicze mogą teraz zacząć ziewać bo oczywiście nie mogłam się powstrzymać z czekaniem na wywołanie filmu i już dawno podzieliłam się zdjęciami z telefonu (1, 2, 3, 4, 5, 6).

Pierwszy raz w życiu znalazłam się w tak ogromnych przestrzeniach dosłownie oblanych bielą. Na początku poczułam się odrobinę jak na planie THX 1138 (klimat sci-fi mnie dziś nie opuszcza). Miałam przyjemność oglądać ten film na dużym ekranie i moje gałki oczne zareagowały w Pawilonie dokładnie tak, jak w kinie - próbowały mnie przekonać, że coś się popsuło z otoczeniem i trzeba mrugać, mrugać, mrugać. Teraz namawiam wszystkich znajomych, którzy wpadają do Wro i pytają, co warto odwiedzić, żeby wybrali się właśnie do Czterech Kopuł, bo w Polsce nie ma wielu takich budynków. W tym wypadku sztuka może zejść na drugi plan... chociaż mnie możliwość cyknięcia sobie jednego dnia foty z Magdaleną Abakanowicz i Marią Jaremą bardzo, ale to bardzo ekscytowała. I cyknęłam, to znaczy Marfa cyknęła, ja w sumie tylko stałam. Raz przodem, raz tyłem, tak dla urozmaicenia.





Jak Wam się podoba analogowy klimat?

zdjęcia: Marfa

2 komentarze:

  1. Analogowy klimat jak najbardziej na plus, a do Pawilonu jeszcze nie miałam okazji się wybrać - ale oczywiście planuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdjęcia analogowe mają w sobie duszę. Ja jestem nimi zachwycona!
    A Pawilon Czterech Kopuł wzbudza zachwyt. Zrobiłam tam też kilka zdjęć, wkrótce opublikuję je na blogu :)

    OdpowiedzUsuń

2 komentarzy