4 cze 2017

155. rok paryskiego spleenu
Impresje z podróży


Istnieją natury czysto kontemplacyjne i niezdolne do czynu, które jednak, pod wpływem tajemniczych bodźców, działają czasem z energią, jakiej by same nigdy po sobie nie oczekiwały. Do tej pory źródłem tej energii były dla mnie podróże. Ale nie tym razem. Pomyliłam się.

Było zimno i wilgotno od deszczu, a ja utknęłam na kilka dni w przyjemnym dla oka, ale pozbawionym walorów grzewczych, płaszczu. Wyruszyłam wgłąb miasta wczesnym rankiem. Z dala od głównych ulic przyglądałam się domom mieszkańców 19. dzielnicy. Google maps doprowadził mnie do zamglonego, pofałdowanego parku des Buttes Chaumont. Miał kształt półksiężyca. 


Z całej wystawy fotografii Patti Smith, na której byłyśmy z Marfą kilka miesięcy temu w Sztokhomie, pamiętam tylko dużo zdjęć nagrobków. Mój organizm najwidoczniej włożył całą energię w próbę przetworzenia obecności samej Patti. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby podróżować po świecie z zamiarem odwiedzenia konkretnych zmarłych, ale Paryż wydał mi się dobrym miejscem, żeby spróbować.

I tak znalazłam się na cmentarzu Père-Lachaise.


Plan był prosty: znaleźć parcelę nr 6.

Gdy zbliżałam się do celu, po raz pierwszy tego dnia zza chmur wyszło słońce. Pomyślałam, że muszę być już blisko. Moje rozczarowanie było ogromne, gdy zatrzymała mnie bezlitosna siatka. Cóż, musiało mi wystarczyć spojrzenie z odległości paru metrów. Próbowałam z całej siły chłonąć krajobraz i zastanawiałam się, czy coś z niego przeniknie do mojej duszy. Przez kilka sekund uparcie chciałam zrozumieć tę tajemnicę; ale wkrótce spadła na mnie rezygnacja.

W okolicznych alejkach pojawiali się ludzie szukający punktu, w którym stałam. Rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie, puściłam "Peace Frog" i odeszłam. Wróciłam się potem jeszcze tylko po niewielki kamyk i kawałek mchu.

Najwyraźniej nie tylko na mnie Jim Morrison działa elektryzująco, bo 46 lat po jego śmierci ludzie nadal tłumnie tu przychodzą, nawet w środku tygodnia. Urzekła mnie mała karteczka przyklejona na nagrobku (oznaka determinacji, której najwyraźniej nie powstrzymała siatka). Krótko i na temat: Gracias, Jim.


O pierwszej w nocy.

Niezadowolona z siebie, niezadowolona z innych, chciałabym wśród ciszy i samotności nocy odzyskać choć odrobinę siły. Karla śpi, a ja napełniam kolejny kieliszek. Czeka nas kilka godzin ciszy, a może i wypoczynku.


Muzea.


Akt I. Sztuka współczesna
miejsce: Centre Pompidou
postaci: zdezorientowany tłum

Picasso
O!
Muszę do musée
Pięć pięter
Idiotyczności
Dziecko by tak nabazgrało
Okropność
Udawania czas start


Akt II. Sztuka XIX wieku
miejsce: Musée de l'Orangerie
postaci: kontemplujące jednostki

Jakie to. Ładne.


Tego dnia wzruszyłam się trzy razy.

Pierwszy i drugi raz przytrafiły mi się w Musée de l'Orangerie i Musée d'Orsay. Na impresjonizm nie ma mocnych. Wracając na ulicę, czułam się w doskonałej zgodzie ze samą sobą i z wszechświatem.

A trzeci zachowam dla siebie.


To miasto dusi mnie swoim dziwacznym zapachem, który zdaje się unosić wszędzie. Czuję się przytłoczona i nic nie rozumiem. Nie potrafię dopasować żadnych znaczeń.


Spędziłyśmy ze sobą cały długi dzień, który mnie wydał się krótki. Trochę zmęczone, postanowiłyśmy usiąść. Kawiarnia błyszczała. Wypiłyśmy kawę (ty) i gorącą czekoladę (ja) w emaliowanych kubkach. Obok urocza para Japończyków robiła sobie zdjęcia. Mieli na sobie takie same, beżowe płaszcze. Na ulicy przystanął chłopak poprawiający na ostatnią chwilę transparent.


Jestem wdzięczna za możliwość doświadczenia na własnej skórze manifestacji, w której ludzie uczestniczą tłumnie i nie wstydzą się. Ich twarze miały w sobie niezwykłą powagę. Wiedzieli, po co tam przyszli. Wiedzieli, że to ma znaczenie. Stali w zwartej grupie dla sprawy. Słuchając przemówień, czuje się strach, chciałoby się rozpłakać, a jednocześnie jest się szczęśliwym... 

Tymczasem dookoła życie nie zwalniało. Deskorolki stukotały miarowo na krawędziach płyt chodnikowych. Ponad głowami zgromadzonych Marianna, mocna i dumna jak słońce, kroczyła Placem Republiki.


Nie każdemu jest dane brać kąpiel w wielkomiejskim tłumie: rozkoszowanie się nim jest sztuką. Sztuką, które chyba nie posiadłam. Zwróciłam się do jednego z tych ludzi i zapytałam, dokąd tak idą. Nawet na mnie nie spojrzał, bo ze strachu zapomniałam wypowiedzieć tych słów na głos.


Nie sądziłam, że to możliwe, ale zniekształcony przez ulicę i szum tłumu francuski przypomina brzmieniowo polski. Jakim cudem? Może po prostu szukałam jakiegokolwiek punktu zaczepienia?


Zdawało mi się, że tam, gdzie mnie nie ma, byłabym zawsze szczęśliwa, i sprawa przeprowadzki była przedmiotem ciągłych dyskusji z moją duszą. Teraz nie jestem do tego ani trochę przekonana.


Zapada zmrok. Myśli nabierają miękkich i niepewnych barw zmierzchu. Różowe blaski trwają jeszcze na horyzoncie. Próbuję zanalizować mój niespodziewany ból. Dlaczego było tak trudno?

Ostatni raz przejeżdżam przez Paryż, wracając samotnie do siebie. 




Specjalne podziękowania należą się Charlesowi Baudelaire'owi za opublikowany w 1892 roku Paryski spleen, pomoc w wyrażeniu moich myśli i wprowadzenie "narzekania" na najwyższą półkę literacką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

0 komentarzy