14 mar 2017

Lunatyczka


W ubiegłym roku przypadkowo odkryłam malarkę, która dziś jest jedną z moich ulubionych artystek.  

Ewa Kuryluk była fenomenem. Wyjechała do Londynu i tam dokonała rzeczy godnej geniusza. W niecałe dwa lata (1977-8) stworzyła cykl kilkudziesięciu obrazów, wypracowując styl tak charakterystyczny, jak Fangor, Beksiński czy Jarema. Niestety, twórczy szał zebrał swoje żniwo. Eksplozja weny zwaliła artystkę z nóg. Pod koniec 1978 roku zamknęła swoją pracownię, by już nigdy do niej nie powrócić.

Szał twórczy podsycały majaki na jawie i narkotyczne sny. Na przedostatnim autoportrecie obrysowuję swój cień. Ostatni obraz londyński jest całkiem czarny. Pewnej nocy śniło mi się, że idę wzdłuż białego muru gdzieś na południu. To, na co patrzyłam, osiadało w źrenicy i rzucało z niej cień-rysunek, ciągnący się kilometrami.

Malowała zgodnie z duchem epoki. A że jej epoka przypadła akurat na lata 70., nawiązywała do hiperrealizmu, grafiki plakatowej, reklamy, pop-artu. Tworzyła „realistyczne ekrany” i „winiety”, ale paradoksalnie był to realizm specyficzny, symboliczny i surrealny.

Eksperymentalna forma była jednocześnie nośnikiem tematów obecnych w sztuce od dawien dawna. Na pierwszy rzut oka niewiele tu można znaleźć cech, powiedzmy, renesansowych. Ale dokładnie 105 lat wcześniej John Everett Millais, współzałożyciel Prerafaelitów, manifestujących powrót do twórczości trzynastowiecznych Włochów, namalował obraz o tym samym tytule. Zarówno Millais, jak i Kuryluk tworzyli w stolicy Anglii, a ich obrazy dotykały mistycyzmu, symbolizmu, sensualizmu, alegoryczności oraz fascynacji kobiecością. Artyści nie stronili też od autobiograficznych cytatów, co w przypadku młodszej stażem Lunatyczki jest zrobione najdosłowniej, jak to tylko możliwe - poprzez autoportret.

Po przebudzeniu odnajdywałam na ciele zagadkowe sińce. Okazało się, że nocą wędruję we śnie po domu i wychodzę na balkon, na którym w dzień fotografowałam swoje obrazy. Raz pękła przerdzewiała balustrada, a ja […] wylądowałam na trawniku przed domem. Na pamiątkę namalowałam Lunatyczkę.

Zamykam oczy tak, jak Ewa i przez moment, króciutką chwilę zdaje mi się, że pęd powietrza wkrada się w kosmyki włosów. Ten obraz nie jest tylko przede mną, on mnie ogarnia, słyszę jej prawie dotykalny oddech, słyszę nasz prawie dotykalny oddech. Gdzieś daleko w tyle zostawiam duszny świat, który teraz wygląda jak zbiór przypadkowo zestawionych punkcików. Widzę go i doskonale rozumiem, co ją podkusiło do lotu, co nas podkusiło do lotu. Śnimy na jawie, a we śnie jawi się nam wielki posąg. Kruszy się i rozpada pod wpływem delikatnego uderzenia, a po pyle niesionym przez wiatr nie pozostaje ślad. Unoszę się, lecę przez kilka sekund, dla których warto boleśnie upaść.




na podstawie obrazu Lunatyczka Ewy Kuryluk, 1977
cytaty z autobiografii Ewy Kuryluk


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

0 komentarzy