23 cze 2016

analogowe podróże z Karlą

z cyklu: a u t o t e r a p i a 


Nostalgia? Nie polecam. Po co myśleć o czymś, czego już nie ma (albo co gorsza nigdy nie było) i jeszcze się z tego powodu smucić. Czy to jest praktyczne? No można się wciągnąć w naukę historii, więcej plusów nie widzę. Bezsensowna kontemplacja, ucieczka do lepszego wczoraj. Taką niechęć albo niemożność zrozumienia tego, co dzieje się tu i teraz.

A jednak uwielbiam się w niej pogrążać. Dopiero ostatnio zdałam sobie sprawę, że to fundamentalna część mojej natury. Mam w głowie pewne sfery, powiedzmy, klimaty. Na przykład klimat Londynu przełomu lat 60. i 70. czy Berlina lat 80. Klimat pierwszych polskich kapeli punkowych i Jarocina. Klimat Patti, Roberta i nowojorskiej bohemy. I tak dalej. Puszczam je na zmianę w głowię jak ulubione seriale, przeczesuję internety w poszukiwaniu kolejnych informacji. Miewam microobsesje na punkcie jakichś osób, grup czy filmów. Jednego tygodnia chcę wiedzieć wszystko o Jefferson Airplane, drugiego rozczytuję się w historii meksykańskich feministek, a trzeciego robię maraton Muminków. Staram się je, te mikroobsesje, zasygnalizować samej sobie na Tumblrze, żeby nie zapomnieć, nie pogubić się. Zaczynam z zerową wiedzą na temat, który jakoś dziwnie mnie pociąga, chociaż w sumie nie powinien, bo przecież nic konkretnego jeszcze nie wiem, i tak miesiąc po miesiącu dorabiam kolejne odcinki do tych moich seriali. Niektóre rosną szybciej, inne muszą czasem poleżeć i poczekać na nawrót fascynacji. Wracają wszystkie, nawet te najbardziej wymęczone jak David Bowie czy hippisi. Czasem nagle zmieniam dotychczasowy punkt widzenia, bo człowiek to jednak mądrzeje z czasem. Dowiaduję się czegoś, obalam jakąś starą naiwność, chwilę mi głupio i wstyd, że jak ja mogłam takie uproszczenia wyznawać. A potem znów coś odkrywam i jakoś tak to się kręci. 

W Berlinie nastąpiła ostra rewizja zamglonych wizji. Rzeczywistość okazała się tak inna od klimatu, który sobie ubzdurałam, że przeżyłam szok. Bladego pojęcia nie miałam o tym mieście, ale doskonale je znałam. W mojej głowie to było takie a takie. Od A do Z skończone. Flirtowanie przez internet to głupota, a ja ciągle to robię. I potem kończę jak ta Michaśka, która ze swoją wielką miłością tylko mailowała, a po pierwszej sekundzie spotkania marzyła o tym, żeby spieprzać. Na szczęście ze mną i z Berlinem nie było aż tak źle. Po ogromnym rozczarowaniu przyszła powolna akceptacja faktycznego stanu rzeczy, a w końcu - chyba - zalążek nowej miłości. I cieszę się ogromnie, że te narodziny uwieczniłyśmy z Karlą na filmie.

nasze mordeczki i finito

zdjęcia: Karla i troszkę ja

2 komentarze:

  1. Co zdjęcia analogowe, to zdjęcia analogowe... ;) Muszę w końcu dokupić baterię do mojego Canona!

    OdpowiedzUsuń
  2. Berlin się zmienia w oczach. Wiele klimatycznych miejsc znika z roku na rok. Np. centrum sztuki alternatywnej Techeles (spodobałoby Ci się tam) to już tylko wspomnienie. Ale co robić. Świat się kręci, woda płynie.

    OdpowiedzUsuń

2 komentarzy