
Spotkałyśmy się w samo południe, Karla i ja. Uzbrojone w analoga. Było z nami dużo makulatury: wycinki, kolaże, ulotki, plakaty. I kolorowe wazony. I lampka z aksamitnym abażurem w kolorze indygo, z frędzelkami. Karla strzelała, ja stałam. Trochę tyłem, trochę przodem. Raz wiłam się po ścianie, raz wylewałam atramentowe łzy. Nie bolało ani trochę, bo Karla całkiem nieźle strzela. Takie gierki - zaraz po sprzątaniu, rzecz jasna - są moją ulubioną aktywnością oczyszczającą umysł. Dobrze, że nie uciekłam na piknik z Mirandą. Pewnie nie byłoby tam internetu. I tego wpisu by nie było. Byłby tylko żal tego małego nieśmiałego ekshibicjonisty, który kliknie "opublikuj" jak tylko postawię ostatnią kropkę...
Mnie się marzy aparat analogowy ;)
OdpowiedzUsuńOh czemu tak mało zdjęć? :( Bo te dwa są fajne. Są bardzo fajne. I liczyłam na więcej. I zawód. Ale tekst dobry. Zrekompensował brak chociaż jeszcze jednej fotki. :)
OdpowiedzUsuńMyślę,że będzie więcej! Odbitki czekają na mnie w Krakowie, ale zanim ja tam dojadę... Nie wiadomo ile minie :D Z braku czasu testuję trochę mniejsze wpisy, bo inaczej pisałabym tu teraz chyba raz na miesiąc, a nie chce tak pojawiać się i znikać.
UsuńAch, ach jaka cudna zabawa, nie dziwi mnie, że oczyszcza umysł, sama z chęcią bym tak artystycznie po pozowała :)) Czekam na resztę odbitek w takim razie!
OdpowiedzUsuńZapraszamy do nas na bloga
OdpowiedzUsuńhttp://ciupa-wozkowicze.blogspot.com/
Tematyka inna, blog bardziej w stylu biografii.
Och, jak ja lubię taką dyskretną autopromocję!
Usuń