29 wrz 2018

To był dobry dzień


Poznaliśmy się w pracy, to znaczy ja byłam wtedy w pracy. Rozmawialiśmy o fotografii i sztuce w ogóle, potem jeszcze trochę o życiu. Od słowa do słowa wyszło, że stoi przede mną Iain McKell – człowiek, który widział na własne oczy rzeczy, o których ja oglądam filmy dokumentalne. A tak w ogóle to on tutaj na festiwalu jest obecny nie jako zwiedzający, ale artysta. Aha. Jeszcze mi zdjęcia zrobił na do widzenia. Okej. Mogę już umrzeć? 

Chociaż cykl fotografii The New Gypsies zdążyłam przeklikać już na stronie Iaina milion razy (jest absolutnie doskonały!), to w tym tygodniu nareszcie nadrobiłam zaległości i poszłam obejrzeć kilka wybranych zdjęć na wystawie "Jak odmawiać" (idźta!) 

Notatka do siebie: warto wychodzić z domu, robić rzeczy i zauważać ludzi dookoła.

9 wrz 2018

Terapia: rok później



Nigdy wcześniej nie czułam się tak źle, jak w tamte wakacje. Kiedy we wrześniu dzieciaki szły do szkoły, ja zaczynałam terapię grupową w związku z depresją i zaburzeniami lękowymi.

Minął rok. Atmosfera mieszkania, do którego trafiłam, sprawia, że coraz bardziej czuję się tutaj jak w domu i mam ochotę zapuścić kilka korzeni. Siedzę na łóżku w moim pięknym pokoju. Czuję lekkie podmuchy wiatru przez otwarte okno. W momencie, gdy pisze to zdanie, przytulony do mojego biodra leży Tosiek – łaciaty chlopaczek, który od miesiąca jest moim kocim synkiem.

Wiele zmieniło się na lepsze. Mam z kim porozmawiać na co dzień (i nie, nie mam tu na myśli tylko kota) i do kogo zadzwonić w środku nocy. Po raz pierwszy od dawna urządziłam urodzinową imprezę i już nie mogę się doczekać efektów naszej spontanicznej, hipisowskiej sesji zdjęciowej. W końcu udało mi się też zarobić jakiekolwiek pieniądze.

Ale odnoszę wrażenie, że to wszystko jest tylko rozgrzewką przed naprawdę dużymi zmianami. Kiedy poznawałam się z moją grupą, byłam w szoku, że niektórzy są w terapii kilka, a nawet kilkanaście lat. Czekające nas trzy miesiące intensywnej pracy wydawały mi się nieskończonością. Z perspektywy dwunastu miesięcy widzę jak bardzo niecierpliwa byłam.


Nie ma nic dziwnego w tym, że nie możesz się doczekać, aż w końcu zaczniesz się czuć dobrze. Albo przynajmniej stabilnie. Jednak ze specyficznej pomocy, jaką jest terapia trzeba nauczyć się korzystać. Czy raczej  c h c i e ć  z niej skorzystać. Nagle okazuje się, że pada mnóstwo niewygodnych pytań. Trzeba się konfrontować z rzeczami, o których wolałoby się już nigdy, przenigdy nie myśleć. Szczerość jest bolesna, ale terapeuta nie powinien wchodzić w rolę przyjaciela.

Nie da się określić, jaki kawałek życia powinno się poświęcić na terapię. Jednej osobie pomoże kilka konsultacji w kryzysowym momencie, inna będzie się zmagać z problemami przez dekadę. Jeżeli chodzi o mnie, po zakończeniu terapii grupowej zaczęłam niedługo potem korzystać z sesji indywidualnych i nadal na nie chodzę. Ostatni rok był mi potrzebny, żeby w ogóle ustalić sensowną listę rzeczy do przepracowania. Rok. Zastanawianie się, obserwowanie, zbieranie się na odwagę, aby sięgnąć do bolesnych fragmentów, mylenie się i korygowanie błędów – na to wszystko potrzeba czasu. 

Prawda jest taka, że co chwilę staję w miejscu albo, co gorsza, robię kilka kroków w tył. Wcześniej mnie to wkurzało, teraz wiem, że inaczej być nie może. Odkąd przestałam odmierzać czas do magicznego przełomu, w którym będę "zdrowa", nagle stałam się spokojniejsza. Zmiany przychodzą niezauważone, często zachodzą gdzieś za kulisami świadomości. I nagle człowiek budzi się z większym porządkiem w głowie. Dla tego uczucia warto czekać.

Terapia to dla mnie już całkowicie oswojone pole. Nie ukrywam tego faktu w moim życiu. Może właśnie dlatego w międzyczasie tylu ludzi opowiedziało mi swoje historie. Przez rok poznałam wiele osób, które ją prowadzą i jeszcze więcej tych, które z niej korzystają. 


Często zastanawiam się nad rosnącą popularnością terapii. Dlaczego coraz częściej myślimy o niej, kiedy chcemy zmiany w życiu? Czytając najnowszy numer "G'rls ROOM-u" poświęcony rytuałom, natknęłam się na dwa wywiady, które podsunęły mi ciekawe hipotezy.

W pierwszym wywiadzie psychoterapeutka Anna Szapert stwierdza, że Rytuały miały gwarantować bezpieczeństwo grupie i pokazać jednostce, w którym miejscu tej społeczności się znajduje. Szczególnie istotne były rytuały przejścia, czyli te pozwalające uporać się z jakąś zmianą. Zaraz jednak dodaje: Im bardziej jesteśmy zindywidualizowani, anonimowi, tym łatwiej z rytuałów rezygnujemy. Ta rezygnacja oznacza, że w praktyce odbieramy sobie kompas ułatwiający nam ustalenie swojego miejsce w świecie.

Jak zauważa w drugim z wywiadów psychoterapeutka Inga Dusza-Nowak, Wejście w nowy etap jest procesem opartym na zmianie. Kluczowe w tej wypowiedzi wydaje mi się słowo  p r o c e s. W kulturze zdominowanej przez kultu indywidualizmu i wydajności nie ma czasu na bycie pochłonietym przez tradycyjny rytuał przejścia. Trzeba radzić sobie na własną rękę i robić to jak najszybciej.



Każda zmiana wiąże się z pożegnaniem starego i powitaniem nowego stanu rzeczy. Kiedyś pomiędzy tymi fazami było jeszcze miejsce na okres przejściowy. Szapert tłumaczy, że chociaż dziś jesteśmy zachęcani do tego, by od razu pokazywać, jak nam w nowej roli dobrze to zawsze coś tracimy w ramach zmiany i powinniśmy móc pozwolić sobie na żałobę po tej rzeczy, miejscu, osobie.

Rzadko przyznajemy sobie czas na szeroko rozumianą żałobę (obecnie to słowo funkcjonuje już właściwie tylko w kontekście śmierci kogoś bliskiego). Okazywanie smutku jest nacechowane negatywnie, kojarzy się ze słabością. A jednak wciąż jesteśmy tylko ludźmi i emocje są częścią nas. Nie mamy społecznie wspieranych rytuałów przejścia, a więc zatrudniamy sobie kogoś, kto będzie naszym przewodnikiem po zmianie pisze Szapert.

Nie jestem jeszcze gotowa na zaakceptowanie zmian, bo po roku domykam ostatnie pożegnania. Trwałam i trwam w żałobie. Powoli wchodzę w okres przejściowy.

Wszystko w swoim czasie.

18 maj 2018

Jest jak jest

z cyklu: a u t o t e r a p i a


Kiedyś usiadłam i spróbowałam zrobić kolaż o depresji. Nie chcę być jakąś ambasadorką smutku, ale warto co jakiś czas powtarzać sobie i innym, że nieczucie się ok jest na tyle ok, żeby nie robić sobie z tego powodu wyrzutów, ale na tyle nie ok, żeby poszukać pomocy. Albo chociaż przyznać się przed sobą do tych emocji, na początek. Długie trwanie w tym stanie i poddawanie się mu całkowicie zniekształca perspektywę. A potem wstrząśnięci sąsiedzi mówią przed kamerami: A to taka pogodna dziewczyna była. No kto by się spodziewał...