5 sie 2013

Haute couture jesień 2013

Haute couture to najbardziej luksusowy sposób szycia na świecie. Termin sam w sobie oznacza po prostu "wysokie krawiectwo". Każdy element jest tworzony ręcznie i na miarę z bardzo drogich materiałów. Na takich pokazach projektant ma (wreszcie!) możliwość artystycznego wyżycia się, a jego wizja jest ograniczana jedynie przez wyobraźnię. Ale czy aby na pewno legendarne wysokie krawiectwo nie przestało już ekscytować? I czy czasy świetności couture nie dobiegają końca? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć tym wpisem. Przyjrzymy się także najnowszym kolekcjom i sami będziecie mogli ocenić, czy krytyczne głosy faktycznie pokrywają się z rzeczywistością. Zapraszam do krótkiej podróży po tym elitarnym światku przy moim boku!

I. Christian Dior, 1947
II. Hubert de Givenchy, 1963
III. Yves Saint Laurent, 1965
IV. Hubert de Givenchy, 1968

Od samego początku stolicą HC jest Paryż, w którym swoje sklepy oraz pracownie umiejscawiali najwybitniejsi projektanci XX i XXI wieku. Olivier Saillard - dyrektor paryskiego muzeum mody Galliera, w którym miała miejsce ostatnio wystawa 100 kreacji opisujących 150 lat historii haute couture nazwał to krawiectwo "dyscypliną francuską, można nawet powiedzieć ekskluzywnie paryską”. Każdy dom mody, który chce używać terminu "haute couture" w odniesieniu do własnych kolekcji musi przestrzegać ściśle określonych zasad m.in. dwa razy w przeciągu roku roku (lipiec i styczeń) zaprezentować ubrania na pokazie, przedstawić co najmniej 35 pozycji w sezonie, zatrudniać określoną liczbę pracowników, zużywać określoną liczbę materiałów, natomiast każdy nowy projektant, aby wejść do tego hermetycznego światka, musi posiadać rekomendację jednego z istniejących już domów. Te oraz wiele innych zasad spisano w roku 1945, a następnie zmodernizowano w latach 90.

Cztery kreacje, które wybrałam jako reprezentantów tej sztuki krawieckiej to jedne z najważniejszych projektów, jakie w ogóle powstały. Dzisiaj nazwiska Dior, Givenchy czy Saint Laurent nie są nikomu obce, ale to właśnie za sprawą świeżych, nieprzeciętnych i przełomowych pomysłów uplasowali się tak wysoko. Już od pół wieku bezapelacyjnie należą do czołówki światowych domów mody. Te ubrania zmieniały gusta masowe. Wtedy naprawdę można było mówić o rewolucjach, jakie zapoczątkowywał świat mody. Obecnie, kiedy wszystkie granice dobrego smaku zostały już przekroczone, trudno mówić o aż takimi szoku społecznym wywołanym przez pokaz haute couture albo jakikolwiek inny.

Tymczasem przejdę do opisu kolekcji na sezon jesień 2013. Wybrałam te, które uważam za najciekawsze lub najbardziej inspirujące i po prostu trafiające w moje gusta :)


Za nazwiskiem Valentino obecnie stoi duet Maria Grazia Chiuri i Pierpaolo Piccioli, którzy swój debiut w roli dyrektorów kreatywnych tej marki projektujących couture zaliczyli w roku 2009. Często widuję krytyczne opinie o ich kolekcjach: że nudne, mdłe, bezpieczne. A ja zawsze z ciekawością przyglądam się coraz to nowszym pokazom, bo choć może czasem faktycznie bywają zbyt oczywiste to zawsze są piękne i kobiece. Wspaniale wykończone suknie i płaszcze to miliony nici, tysiące koralików i setki godzin pracy. Już z daleka robią piorunujące wrażenie, które potęguje się po zwróceniu uwagi na detale i akcesoria (tym razem to np. wspaniałe kopertówki z masy perłowej i złota). Dopiero wtedy można dostrzec kunszt wysokiego krawiectwa.

Tym razem bardzo spodobały mi się płaszcze. Od przodu wyglądają dość zwyczajnie, ale pokazują swoje "prawdziwe oblicze", gdy modelka odwraca się plecami do publiczności, by powrócić za kulisy. Każdy z nich był wspaniale przyozdobiony i "udziwniony" - mnie przypadły do gustu wyszywane owady.


Valentino to jednak przede wszystkim suknie i sukienki. Jesienią koniecznie w odcieniach brązu, starego złota, szarości i czerni. Wybrałam kilka tych, które zrobiły na mnie największe wrażenie lub przykuły uwagę poprzez zaskakujące detale. Nie widziałam jeszcze sukni wieczorowej z nosorożcem na piersiach, a do tego tak zgrabnie wplecionego w hafty!

Oprócz klasycznych fasonów w kolekcji znalazło się tez wiele motywów inspirowanych sztuką dalekiego wschodu. Miękkie płaszcze z pomponami, motyw smoka, suknie przypominające kimona. Notabene, jedną z nich miała sobie jedyna i niepowtarzalna Tilda Swinton zaledwie kilka dni temu na premierze jej najnowszego filmu w Korei Południowej.

Polecam także obejrzeć bardzo krótki filmik z przygotowań i otwarcia wystawy z okazji 50-lecia pracy Valentino Garavani, która była czynna dwa lata temu w Londynie. W migawkach można wypatrzeć wiele kultowych projektów, a także usłyszeć kilka słów od samego mistrza.

Ahh! Prawie zapomniałam! Rudowłosa modelka dwa zdjęcia niżej to Polka Magdalena Jasek - moje nowe odkrycie (nie wiem, jakim cudem dotąd mi umykała), jest twarzą kampanii reklamowej Valentino i do tego ma na sobie najpiękniejszą kreację z tej kolekcji! :)



Pokaz Armaniego to także klasyka i piękno oczywiste. Nie ma na nim teatralnych kreacji z bajkowymi dodatkami czy makijażami... i całe szczęście. Szczerze, nie przepadam za tego typu pokazami haute couture i zdecydowanie bardziej wolę właśnie takiego Armaniego, odrzucając przy tym chociażby Jean'a Paul'a Gaultier - według niektórych najlepszego twórcę współczesnych HC - którego wizja artystyczna zupełnie rozmija się z moim gustem.

Stworzenie kolekcji w kolorach nude (taki jest z resztą jej tytuł nadany przez projektanta) było ryzykowne, bo na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że od "nude" do "nudne" niedaleka droga. Muszę przyznać, że po szybkim zerknięciu okiem na recenzje i kilka pierwszych zdjęć uległam temu  myśleniu, ale teraz stwierdzam, że wspaniałe tkaniny, dodatki oraz spójność wszystkich sylwetek jednak się wybroniły. Poza tym Armani nie musi już eksperymentować i chyba nikt nie oczekuje od niego bycia drugą Vivienne Westwood. Ledwo trzy tygodnie temu skończył 79 lat (!), więc ja absolutnie zadowolę się już klasyką w jego wydaniu.

Delikatnie pofalowane i upięte włosy a'la Marlene Dietrich w połączeniu z lekko wydłużonymi sukienkami "kolumnami" ze szczyptą prześwitujących tkanin, cekinów i piór to mieszanka elegancji XX wieku w jej najlepszym okresie - od początku lat 20. do końca 50. Właśnie w takiej odsłonie wyobrażam sobie kultowe aktorki starego Hollywood przechadzające się po bulwarach z papierosem w ręku.




Valli to nowość na mojej liście ciekawych projektantów, których z chęcią regularnie śledzę, ale zdecydowanie należy mu się tu miejsce. Najnowszy pokaz couture - świetny! Znów jest kobieco (aż się nie poznaję w tym poście!), ale całość po prostu gra. Motyw przewodni: kwiaty. Świetnie wplecione zarówno w nadrukach, jak i wersji "3d" jako doszycia na rękawach czy spódnicach. Energetyczna muzyka i modelki przechadzające się obok antycznych rzeźb (także przyozdobionych kwiatami!) idealnie wpasowały się w klimat.

Tutaj znowu pojawia się orient i sukienki, które od razu skojarzyły mi się z wazami dynastii Ming. Poza tym koronki, baskinki (na które byłam uczulona, ale chyba się jednak przekonam) i przepiękne wyszywane ornamenty.



Pokaz pani Sergeenko był według mnie bardzo nierówny. Zdarzyło jej się kilka złotych strzałów (i nie miałam na myśli TEGO złotego strzału - o zgrozo! ta sukienka byłaby spełnieniem moich marzeń, gdybym zobaczyła ją dobre 10 lat temu, ale czasy księżniczek Disney'a już minęły). Niestety bardzo dużo zestawów było naprawdę nijakich, postarzających i sięgających do tego typu ortodoksyjnej klasyki, o jakiej nikt już nie chce pamięta.

Pokaz to przegląd najróżniejszych różności, mamy więc: pensjonarki, guwernantki, macochy, damy dworu okutane futrami przywiezionymi z Syberii, panią, która przyszła na kolację bożonarodzeniową, a także wyżej wspomniane księżniczki. Rozumiem, że tu chodzi o wprowadzanie słowiańskich (w szczególności rosyjskich) akcentów do Paryża, ale momentami powychodziło przaśnie i ciężko.Troszkę żartuję, bo rzeczywistość wcale nie wygląda tak tragicznie i kilkanaście strojów naprawdę wpadło mi w oko - to w końcu post o kolekcjach haute couture, które mi się podobają. Jednak musiałam wbić te kilka szpileczek chociażby za zrobienie z naszej fenomenalnej Jac CZEGOŚ pomiędzy puszystą bezą, Królewną Śnieżką a dziewczynką idącą do pierwszej komunii.

Duży plus za ciekawe wplatanie futra, kwiatowe hafty i aranżację wybiegu (modelki wchodziły w dymie przez drewniany portal nawiązujący do sztuki rosyjskiej).


Haute couture było kiedyś czymś wielkim i nikt nie odważył się sprzeciwić słowom, że te ubrania to tak naprawdę działa sztuki. Obecnie tygodni mody, projektantów i pokazów w ciągu roku jest tak dużo, że wysokie krawiectwo traci prestiż. W dobie kryzysu mało który dom stać jeszcze na szycie kreacji wartych setki tysięcy "w imię sztuki". Powiedzmy sobie szczerze, że większa część tej, i tak nielicznej, grupy podejmującej wyzwanie zrobienia kolekcji HC nie tworzy już też tak spektakularnych pokazów. Mówi się, że wysokie krawiectwo skończyło się w momencie odejścia domu mody Lacroix i coś w tym chyba jest.

Szacuje się, że dziś tylko 2000 kobiety na całym świecie kupuje kreacje haute couture, a 60% z nich to Amerykanki.  W okresie powojennym, gdy nastąpił "złoty wiek" mody aż 15 tysięcy kobiet nosiło couture. Osobistości, takie jak księżna Windsoru, Babe Paley i Gloria Guiness wykupywały jednorazowo całe kolekcje. No cóż, mnie pozostaje tylko im pozazdrościć, bo szaraczkom niestety muszą wystarczyć zdjęcia i filmiki na Youtubie dające jedynie posmak tego, co może zobaczyć na własne oczy (ba! kupić) garstka wybranych.

A co Wy sądzicie o obecnych kolekcjach haute couture? Są dla Was inspirujące, czy zupełnie się nimi nie interesujecie?

12 komentarzy:

  1. Kocham HC, wszystko mi się szalenie podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko jest świetne, jednak nie w moim stylu. :) Obserwuję. :D Serdecznie zapraszam. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mój styl, niestety!


    Obserwuje, zapraszam do mnie.
    http://tusia-tuska.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko nazwać HC "stylem" i patrzeć na te ubrania tak, jak na nasze codzienne ciuchy. Tak jak pisałam wyżej, to wszystko jest po to, by stworzyć coś idealnego, niepowtarzalnego i paradoksalnie nie do noszenia

      Usuń
  4. Bardzo ciekawe ;). Wiele można dowiedzieć się z tego postu :). To są świetne ciuchy, ale tak jak powiedziałaś nie na co dzień.
    Obserwuję i zapraszam
    liczi-or-liczi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za wizytę u nas i komentarz. Postaramy się do Ciebie zaglądać częściej.

    Ja muszę powiedzieć, że czasami troszkę tęsknię za latami, w których każda kobieta, którą było na to stać, miała swoją własną krawcową, która szyła tylko dla niej ciuszki jedyne w swoim rodzaju. Chciałabym mieć rzeczy, których nie ma żadna inna kobieta na świecie... ;) Szkoda, że w tych czasach jest to aż takie drogie... ;)

    Pozdrawiam,
    Sol

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny post. Przeczytalam od deski do deski. Cieszę się, że znajduje blogi na których oprócz zdjęć ubrań można przeczytac coś wnoszącego, nie tylko do szafy :))
    Armani i Valentino bardzo mi przypadli do gustu. Z HC jest trochę jak z malarstwem. Powoli nikt raczej obrazów nie kupuje, a jak kupuje to świadczy o jego zamożności, żeby nie powiedziec bogactwie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mi miło, że dobrze się czytało :)
      Bardzo dobre porównanie HC z malarstwem!

      Usuń
  7. Valentino - majstersztyk. Mój twardy dysk pęka w szwach od ilości zdjęć pięknych sukni sławnych projektantów. Kiedyś, przy wyborze sukni ślubnej, na pewno okażą się pomocne.
    Wybrałaś piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha bardzo dobrze Cię rozumiem! Mój dysk też jest już niemal całkowicie zawalony tonami zdjęć i zaraz muszę lecieć do sklepu po kolejny... bo przecież każde z tych zdjęć jest mi potrzebne i nie mogę ich powyrzucać do kosza! :D

      Usuń
  8. Bardzo rzetelny i porządnie przygotowany wpis! Haute Couture to piękno w czystej postaci. Teraz możemy tylko o tym pomarzyć, ale może w przyszłości.. kto wie! :) Armani i Valentino nie mają sobie równych.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

12 komentarzy